Plan Morawieckiego a branża TSL
- Monika Zybert-Czochralska
- Kategoria: Komentarz tygodnia
Plan rozwoju gospodarczego kraju, nakreślony w Planie na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, spotkał się z dużym zainteresowaniem branży TSL. Jakich korzyści spodziewa się dla siebie rynek transportowo-logistyczny i jakie ma w związku z nim obawy?
Monika Zybert-Czochralska, prezes i właściciel firmy AMC Logistic: To właśnie ta branża najszybciej odczuwa spowolnienie gospodarcze, ale też jako pierwsza dostrzega, kiedy gospodarka zaczyna się kręcić na przyspieszonych obrotach.
Wicepremier Mateusz Morawiecki chce, aby polska gospodarka wyraźnie przyspieszyła. Używając języka bliskiego branży TSL (transport-spedycja-logistyka), wicepremier chce wrzucić wyższy bieg. Jakkolwiek by nie oceniać całości tzw. Planu Morawieckiego, jest to cel, do jakiego warto dążyć. Jak można się dowiedzieć z informacji zawartych w rządowej strategii, istotne miejsce zajmuje w niej dążenie do reindustrializacji kraju oraz potężne wsparcie dla eksportu. Można także zauważyć entuzjazm, z jakim podchodzi się do tzw. startupów.
Oczywiście, jak wszyscy chciałabym, aby w naszym kraju kiełkowały startupy, które zdobędą uznanie na całym świecie. Powiedzmy sobie jednak szczerze, dynamiczny rozwój firm tworzących aplikacje na smartfony, a na tym przecież opiera się wiele startupów, niewiele daje branży TSL. Co innego produkcja przemysłowa - trzeba przewieźć surowce, komponenty, a wreszcie gotowe produkty. Dlatego cieszy nas (pozwalam sobie na wypowiedź w imieniu całej branży, bo rozmawiam z jej przedstawicielami i wiem, co myślą), że rząd z takim zapałem planuje reindustrializację kraju i z równie dużym zapałem chce prowadzić działania proeksportowe. Jako reprezentantka branży TSL mogę tym planom tylko przyklasnąć. Nasza kondycja jest przecież uzależniona od kondycji całej gospodarki, a zwłaszcza od jej przemysłowego silnika.
Rynek polski, aczkolwiek bardzo duży, przestaje już branży TSL wystarczać. Wyraźnie widać, że nie tylko nam, bo eksport stał się jednym z kół zamachowych polskiej gospodarki. Wszystko to, co polskie firmy sprzedają za granicę my transportujemy - drogami, torami, samolotami, statkami (w tym także sporadycznie również szlakami wodnymi). Zależymy od producentów, ale i oni zależą od nas - na dobre i na złe. Ta właśnie relacja sprawiła, że po ogłoszeniu założeń Planu na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju można się było spotkać z wątpliwościami, czy polskie firmy transportowo-spedycyjno-logistyczne będą w stanie utrzymać tempo nadane gospodarce przez proeksportowy bodziec, bo to właśnie te firmy będą na pierwszej linii eksportowej ofensywy. Nie zgadzam się z tą obawą, choć faktycznie nie da się ukryć, że stoimy przed wieloma wyzwaniami.
Czy nasze firmy mają wystarczająco wielu kierowców? Czy mają odpowiednio dużo aut, naczep, wagonów, kontenerów? Czy mają wystarczająco dużo pracowników do obsługi w biurach, spedytorów, czy ci ludzie znają języki obce - ale inne języki niż tylko angielski czy niemiecki? Skąd ich wziąć, skoro tak wielu młodych Polaków znających języki obce pracuje w centrach BPO, bądź pracuje za granicą, bez specjalnej ochoty na powrót? Czy polskie firmy, nawet gdyby chciały przewozić więcej są na to gotowe kapitałowo? Czy mają pieniądze na to, aby kupić dużo aut, zatrudnić i przeszkolić kierowców i innych pracowników?
Kreśląc plany wsparcia eksportu, trzeba pamiętać, że do podboju innych rynków potrzebni są ludzie, którzy te rynki znają, będą wiedzieli, jak tam coś wysłać, zmagazynować, rozładować w porcie, jakie dokumenty wypełnić, jakie opłaty ponieść. Nawet w ramach zjednoczonej Europy są z tym potężne problemy, a jak będzie gdzie indziej? Warto zdać sobie sprawę z tego, dlaczego eksportujemy raczej w ramach UE. A jest tak dlatego, że jest to olbrzymi, zasobny, bardzo bezpieczny i dobrze znany rynek. Zaręczam, że w Polsce jest sporo firm, które podejmą się przewiezienia towarów do dowolnego afrykańskiego kraju, ale pamiętajmy, że będzie to droższe i obarczone dużą niepewnością. Eksport na nowe rynki to skomplikowany proces. Wysłanie radcy handlowego, ustanowienie biura misji handlowej czy biura promującego eksport, podpisanie kontraktu to połowa sukcesu. Aby mówić o pełni sukcesu, trzeba jeszcze dostarczyć towar. Jeśli my, tj. branża TSL, zawiedziemy, czyli nie dowieziemy produktu na czas i "w jednym kawałku", to reputacja naszego przedsiębiorcy zostanie zniszczona, a w konsekwencji również reputacja naszego kraju - nadszarpnięta.
Nawiązując nieco żartobliwie do języka używanego przez biznesowych coachów, możemy się zastanowić, czy polskie firmy są gotowe, aby wyjść ze swojej "strefy komfortu"? Za ową strefą komfortu można uznać usługi świadczone w ramach Unii Europejskiej, zwłaszcza do naszych najważniejszych partnerów biznesowych: Niemiec, Wielkiej Brytanii (jak długo jeszcze?) czy Czech. No więc, koleżanki i koledzy, czy jesteśmy gotowi wyjść ze strefy komfortu? Wydaje mi się, że nie popełnię nadużycia, jeśli w imieniu branży odpowiem: kiedy to polska branża TSL miała jakikolwiek komfort działania i rozwoju?
Przez pierwszych kilkanaście lat po upadku komunizmu prywatny sektor TSL rozwijał się nie dzięki, ale obok działań rządu. Zapaść w kolejnictwie, fatalny stan dróg, całkowite zaniedbanie śródlądowych szlaków wodnych to rzeczywistość, w której polscy transportowcy wyrośli i okrzepli. Dopiero napływ funduszy unijnych sprawił, że infrastruktura, z której korzystamy i na którą płacimy przecież podatki, zaczęła się poprawiać. Niestety, równocześnie musieliśmy stawić czoła zagranicznej konkurencji, ale z perspektywy ćwierćwiecza można stwierdzić, że z każdej konfrontacji wychodzimy z tarczą, a nie na tarczy.
Nie wiem, czy polscy inżynierowie wymyślą produkty, które spotkają się z zainteresowaniem zagranicznych odbiorców. Nie wiem, czy polscy robotnicy je wyprodukują wystarczająco dobrze i szybko, a polscy handlowcy sprzedadzą w Chinach, Australii, Kanadzie czy Chile. Wiem natomiast, że jeśli pokusić się o spisanie gospodarczej historii po 1989 r., to branża TSL jawić się będzie jako ta przedsiębiorcza, innowacyjna i odporna na ciosy.