Eksport do Kanady - spedytorzy zacierają ręcę
- Artykuł sponsorowany
- Kategoria: Transport i spedycja
W burzy emocji, która rozpętała się po ujawnieniu zamiaru finalizacji umowy o wolnym handlu między Unią Europejską i Krajem Klonowego Liścia, w ogóle brak merytorycznych argumentów. Trudno co prawda, żeby się takowe pojawiły w sytuacji, kiedy strony negocjujące przed opinią publiczną ukrywają treść dokumentu CETA. Wydaje się jednak, że mimo to, z punktu widzenia efektywności wymiany handlowej – to korzystne rozwiązanie. Eksport do Kanady powinien przyspieszyć, a beneficjentami tego zjawiska będą ci wszyscy, którzy „maczają palce” w procesie spedycyjnym.
Chciałbym wierzyć, że wszystko to, co dzieje się w związku z porozumieniem, niewiele ma wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i jest jedynie burzą w szklance wody, wywołaną aurą tajemniczości, niedomówień, przeinaczeń, które towarzyszą negocjowaniu umowy. W takich jak ta sytuacjach od pewnego czasu daje o sobie znać siła i logika Internetu i mediów w ogóle – w eter idzie informacja, uwiarygodniona wypowiedzią eksperta od „czegoś tam”, powielana następnie i przetwarzana za pośrednictwem portali społecznościowych, po czym okazuje się, że hipoteza mędrca/mędrców zyskuje status prawdy objawionej. Obawy potęguje fakt, że żadna ze stron nie upublicznia treści umowy, co sprzyja snuciu domysłów o nieczystych intencjach. Dodatkowo pewien renomowany gospodarczy think-tank przypomina, że dokument liczy sobie blisko 1500 stron, ergo: mnogość przepisów i paragrafów nie może tworzyć warunków dla wolnego handlu, a wręcz przeciwnie: musi go krępować.
Nie przekonują mnie emocjonalne argumenty tych, którzy wieszczą, że po podpisaniu umowy, korporacje, broniąc swoich interesów, w sądowych bataliach doprowadzą poszczególne państwa do bankructwa. Ani ziębią, ani grzeją również doniesienia o zagrożeniu żywnością genetycznie modyfikowaną, produkowaną przez Kanadę, która rzekomo zaleje rynek unijny i położy na łopatki naszych poczciwych rolników. Dlaczego nie pozostawić wolnego wyboru konsumentowi? Dlaczego właściwie dwa zaledwie powody miałyby utrącić to, co z takim mozołem wypracowywano przez kilka lat? Nie mam pojęcia.
Mam za to nieodparte wrażenie, że w całej tej bijatyce o CETA, emocje biorą gorę nad kalkulacją ekonomiczną. Wszak Kanada to potencjalnie chłonny rynek zbytu dla rodzimych przedsiębiorców. Ba! Choć kraj ten nie grzeszy potencjałem demograficznym, to jednak, z uwagi na bliskość amerykańskiego i meksykańskiego sąsiada – jednak jeden z chłonniejszych. Eksport do Kanady z Polski rośnie i wejście w życie CETA może temu zjawisku dodać nowego impulsu. Jak wiele do zagospodarowania i stracenia mają polscy eksporterzy niech świadczy fakt, że – według kanadyjskiego odpowiednika naszego Głównego Urzędu Statystycznego – spośród sporej liczby kategorii produktów, wysłanych w pierwszej połowie 2016 roku za Atlantyk, prym wiodą… skórki zwierząt futerkowych. Niewiarygodne? Prawda, że brzmi jak wożenie drzewa do lasu? A jednak takie są fakty. W ujęciu wartościowym stanowią one czwartą część całego wywozu Polski do Kanady. To 235 milionów dolarów kanadyjskich, czyli prawie 700 milionów złotych. Nawet sprzedaż silników turboodrzutowych i części zamiennych przemysłu lotniczego nie umywa się do wartości eksportowanych skórek.
Wymiana handlowa między Polską a Kanadą – owszem – systematycznie się rozwija, ale pewnie nie tak dynamicznie jak byśmy sobie tego życzyli. Jeśli w wyszukiwarkę GUS wrzucić frazę „import z Kanady 2015” wyskoczy sporo, bo 2150 kategorii produktów stamtąd sprowadzanych, ale ilość – określona w liczbach bezwzględnych – nie imponuje. Przykładowo przy wyrobach tekstylnych do noszenia na co dzień (istnieją też „do użytku technicznego”) najwięcej w dwóch pierwszych kwartałach ubiegłego roku było „kalesonów i majtek chłopięcych” – 2100 sztuk o wartości nieco ponad… 220 złotych. Wychodzi zatem przeciętnie 1 złotówka za parę!
Ostatnio do długiej listy produktów, eksportowanych za ocean doszły nieco wyżej przetworzone niż importowane „kalesony i majtki chłopięce”, mianowicie: statki towarowe. Ufam, że CETA otworzy rynek kanadyjski właśnie towarów z branż, w których nasi producenci zaczynają skutecznie „rzucać rękawice” zagranicznej konkurencji. Generalnie poza ideologicznymi nawoływaniami o GMO i władzę korporacji, trudno dostrzec racjonalne przyczyny, dla których umowa unijno-kanadyjska miałaby przynieść negatywne konsekwencje.
Drodzy przedsiębiorcy! Pora zatem przełamać barierę mentalną: że to daleko, za oceanem – zachęta idzie choćby od rządu kanadyjskiego, który w celu efektywniejszego poszukiwania dostawców, poleca nawet analizowanie Canadian Company Capabilities.
Paweł Rogalski