Unijny skansen celny
- Piotr Sienkiewicz
- Kategoria: Komentarz tygodnia
Czy Unia Europejska w wystarczającym stopniu unowocześniła i zelektronizowała procedury celne?
Piotr Sienkiewicz, Dyrektor Zarządzający Rusak Business Services: Jeżeli ktoś uważa, że Unia Europejska przoduje we wdrażaniu nowoczesnych rozwiązań w obszarze obsługi celnej, tkwi w wielkim błędzie. Jeżeli mówimy o samych zgłoszeniach celnych, to odsetek zgłoszeń dokonywanych w UE w formie elektronicznej rzeczywiście kształtuje się na poziomie wyników, które osiąga Aleksander Łukaszenka w kolejnych wyborach prezydenckich na Białorusi. Sęk w tym, że w obrocie towarowym z zagranicą funkcjonują jeszcze inne dokumenty, o których elektronizacji możemy jak na razie tylko pomarzyć. Są to karnety TIR, karnety ATA oraz różnego rodzaju świadectwa potwierdzające pochodzenie lub status celny towarów: świadectwa zwykłe (niepreferencyjne), świadectwa EUR.1, dokumenty A.TR. Każdy z tych dokumentów wymaga wypełnienia go w formie papierowej, złożenia podpisów, przystawienia pieczątek, wreszcie osobistej wizyty petenta w oddziale celnym. W XXI wieku!
Co ciekawe, w podpisywanych ostatnio umowach handlowych, Unia Europejska pod naciskiem państw, z którymi umowy te zawierano, zaakceptowała odejście od archaicznych dokumentów papierowych na rzecz oświadczeń o pochodzeniu, wspartych gdzieniegdzie koniecznością rejestracji eksportera w systemie REX. W przypadku np. Japonii, Korei czy Wielkiej Brytanii, udało się wyeliminować świadectwa pochodzenia w formie papierowej. Starsze umowy handlowe nadal wymagają jednakże papierowego dokumentu EUR.1 i nie zanosi się tu na żadne większe zmiany, chociaż rok temu, w szczycie pandemii wydawało się, że wymusi je samo życie. Lockdown skutecznie utrudnił wówczas wystawianie w urzędach dokumentów w formie papierowej, więc niektóre kraje próbowały w taki, czy inny sposób unowocześnić procedury dokumentowania pochodzenia. Malezja wystawiała np. świadectwa Form.A podpisane kodem QR, zaś Szwajcaria i Norwegia stosowały na dokumentach EUR.1 zamiast podpisów i pieczątek hologramy. W Brukseli przyglądano się owym eksperymentom nawet z niejaką sympatią i wówczas po raz kolejny w roli przedmurza cywilizacji zachodniej wystąpiła Polska, której władze skarbowe stwierdziły jednoznacznie, że przepisy wymagają pieczątki i podpisu, a nie jakichś tam nowoczesnych farafuszków, koniec i kropka. Nie oddamy nawet guzika!
Przedsiębiorcy zatem nadal skazani są na odwiedzanie oddziałów celnych. A żeby zachęcić ich do zwiedzania naszej pięknej Ojczyzny, liczba tych oddziałów będzie systematycznie zmniejszana, bo przecież, jak napisano na stronie mazowieckiej KAS (przy okazji ogłoszenia zamiaru likwidacji kolejnych oddziałów celnych): "Planowane zmiany organizacyjne nie wpłyną na jakość obsługi przedsiębiorców. Zgłoszenia celne dokonywane są wyłącznie w formie elektronicznej w wyznaczonych do tego celu oddziałach celnych (CUDO), a towar może być przedstawiony w innej lokalizacji, np. w miejscu wyznaczonym lub uznanym na terenie przedsiębiorstwa". Po likwidacji oddziału celnego w Kędzierzynie-Koźlu petent z okolic tego miasta po taki czy inny papierek z podpisem celnika musi przejechać się do Opola, 60 kilometrów w jedną stronę, będzie miał zatem sporo czasu na refleksję, czy tego typu zmiany organizacyjne nie wpływają jednak na jakość obsługi przedsiębiorców.
Administracje celne wielu krajów mają już do czynienia z dokumentami w formie papierowej jedynie w tych przypadkach, gdzie ich przedsiębiorcy prowadzą handel z Unią Europejską, trzymającą się kurczowo zasady papier - pieczątka - podpis. Kilka dni temu do grona tych krajów dołączyła Kenia. Unio Europejska - patrz i ucz się od najlepszych!